Szłam dość szybko. Nie był to dumny krok jakim powinnam była iść tylko mój zwyczajny, niedworski krok którym chodziłam po lesie podczas tropienia zwierzyny szybki, pewny i cichy krótko mówiąc. Mój towarzysz był tym zaskoczony. Cóż uwielbiałam pakować się w kłopoty to chyba od młodości było moje hobby ze 40 razy już wylądowałam w lochach a raz nawet na torturach kiedy miałam 15 lat. Tak było zabawnie poza kilkoma bliznami na udach. Nie lubię takiego dworskiego życia wolę zwykłe życie, w którym co rusz trafiam do lochów. Kiedy weszliśmy do stajni, która była bardzo bogato urządzona zobaczyłam mojego niespokojnego Arno. Jakiś stajenny sądząc po ubiorze chciał wyczesać jego grzywę, ale mój ukochany koń ufa tylko i wyłącznie mnie przez co tylko ja mogę się nim zajmować. Lubię to robić.
-Panno Sforza... to pani koń? - zapytał niepewnie cesarz Francis
-Ależ naturalnie.
-Ale on jest narowisty, jak pani może go dosiadać jest niebezpieczny. - racja Arno stanął dęba i chciał ugodzić kopytami stajennego.
-Absolutnie nie... po prostu ten koń ufa tylko i wyłącznie mnie. - Podbiegłam do konia lekko podwijając sukienkę by się nie potknąć o jej fałdy Złapałam za bogato zdobioną uzdę i ściągnęłam konia do ziemi i pogłaskałam po nosie. Miałam ogromną ochotę teraz na niego wsiąść i pogalopować do lasu z łukiem i mieczem przy siodle, ale cóż przyjemności trzeba będzie zostawić na później. Ostrzegłam stajennego, żeby go nie oporządzał tylko zaprowadził prosto do boksu. Wróciłam do zdumionego towarzysza przechadzki. - Cóż przepraszam za to zajście, ale Arno jeszcze nie przywykł do nowego otoczenia i nowego stajennego. Może kontynuujmy? - zapytałam a na moje policzki wstąpił rumieniec
<Francis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz